Gliniarz z Księżyca
Wasza bliskość jest bliskością planet.
Henry Miller
Wszyscy słyszeliśmy o „małym kroku dla człowieka, ale wielkim skoku dla ludzkości”, dewizie złotej ery podboju kosmosu. To pierwsze słowa hymnu ku chwale poznawczego optymizmu i człowieczych snów o potędze, które niczym okrzyk bojowy miały wynieść jedno imperium ponad drugie w latach zimnowojennej szarugi. Inny dialog odbija się echem przez dziesięciolecia ziemskiej historii dużo ciszej: „Piękny widok” – miał powiedzieć Buzz Aldrin do Neila Armstronga, dotykając stopą piasków Srebrnego Globu. „Czyż nie jest wspaniały?” – dopytywał Pierwszy Człowiek na Księżycu, może zdziwiony oszczędnością zachwytu przez kompana. „Wspaniałe pustkowie” – westchnął w odpowiedzi Drugi Człowiek na Księżycu, mierząc wzrokiem pożeraną przez czerń trupio bladą dal. Wydawało się, że w jego oczach, jak w oczach każdego pioniera, fascynacja tańczyła z przerażeniem, a on, na moment oddzielony od impetu historii i zaborczych ideologii, przypochlebiał się pustce. Właśnie tam, gdzie urywają się wielkie traktaty marzeń o konkwiście galaktyk, zaczyna się Mooncop Toma Gaulda.
W opublikowanym kilka lat temu Goliacie Szkot dał się poznać jako poeta codzienności, kronikarz maluczkich, glosator „wielkich narracji”, wirtuoz poakcji. W recenzji tamtego albumu starałem się pokazać, że Tom Gauld wyhodował swoją artystyczną vis comica na śmiertelnej powadze. Jego dowcip opiera się na precyzyjnie działającym mechanizmie, w którym rysunkowa zgrywa okazuje się przedsionkiem kulturowo zorientowanej refleksji nad kondycją człowieka. Stylu jego prostych, ponadczasowych, słodko-gorzkich opowieści nie sposób pomylić z żadnym innym. W nowym komiksie rozpoznajemy tempo szlachetnie rozleniwionej narracji, przedkładającej rzadką urodę trwania nad pokaz nietrwałości; odnajdujemy znajome pokerowe twarze jego kreskówkowych postaci, na których przejmującą drętwotę autor spogląda z niezmienną czułością; wreszcie – jest i atmosfera serdecznego, milczącego „nic się nie dzieje”, choć przecież właśnie wydarza się życie. Ale czytelnik Mooncopa powinien przygotować się na nowe tony. Oto bowiem jowialista Gauld za pomocą komiksowych obrazów spisuje protokół samotności.
Miejsce: połacie Księżyca, wyrysowane miriadą czarnych, wężykowatych kresek, i otchłanny mrok nieba – niczym sprane kolory utopii. Czas: gwiezdny postkolonializm, przyszłość, która dla cywilizacji, jaką znamy, nigdy nie nadeszła, choć na kartach opowieści właśnie ma się ku końcowi. Ery podbojów, ze swoją celowością wypisaną kapitalikami na życiowych drogowskazach, są poniekąd łatwiejsze niż ery, które przychodzą po nich, jakkolwiek się nazywają. Bohater: policjant zanurzony w rutynie małomiasteczkowego kosmosu. Jeden z nieheroicznych, samotnych lunatyków, działający w ramach zorganizowanego sennowłóctwa ludzkości, która dotknęła marzenia, a ono odwdzięczyło się maszynowym chłodem. Żart: a jakże, w latach technologicznej hegemonii gliniarz z Księżyca wciąż porusza się w astrowozie na tablicach George’a Jetsona i zajada pączki jak każdy szanujący się, stereotypowy stróż prawa znany z kinowego ekranu (albo jak Sam Burke ze Spawna, jak kto woli), zaś komputer wypluwa dane o jego stuprocentowej skuteczności w zwalczaniu przestępstw, choć zasadniczo żadne się nie wydarzyły… Rachunek się zgadza, fasada społeczeństwa trwa, a przy odrobinie szczęścia i fortunnym układzie gwiazd instytucje przetrwają nawet wtedy, gdy zabraknie ludzi.
Mimo lekkości i humoru Mooncop to rodzaj ściszonej facecji opowiadanej w skupieniu melancholijnego zamyślenia. Gauld jest wyśmienitym ironistą i właśnie dlatego rozumie, że świata nie da się skurczyć do ironicznej definicji. Ironia przestaje spełniać swoje zadania, jeśli obnażając dany porządek, z jego tęsknotami, frustracjami i ułomnościami, w zamian proponuje tylko sardoniczny uśmiech, garść gagów i wyedukowany dialog z tekstami kultury. Autor Mooncopa podgląda świat sponiewierany kryzysem, ale nie pozwala mu zastygnąć w apokaliptycznej pozie. Nostalgia i rozczarowanie mieszają się w jego utworze z farsą, banalność codzienności z patosem, emocje idą pod rękę z intelektem, śmiech ze smutkiem, by ostatecznie pchnąć i bohaterów, i czytelnika w stronę nadziei.
Buzz Aldrin wie, że nim odwrócił wzrok w kierunku mocarstwa, przez krótką chwilę spoglądał w przepaść samotności. Mooncop wie, że w świecie, który rzekomo zaspokaja wszystkie potrzeby, ma prawo odczuwać potrzebę bliskości drugiej osoby. Zaś Tom Gauld wie, i teraz my także, że Ostatni Człowiek na Księżycu gorączkowo przygotowuje się do podróży życia: powrotu od ludzkości do człowieka.
Damian Kaja
O albumie
Mooncop
scenariusz i rysunki: Tom Gauld
tłumaczenie: Wojciech Szot
96 stron, format: 160×205 mm
oprawa twarda
data wydania: wrzesień 2016
wydawca: Wydawnictwo Komiksowe
ISBN-13: 9788380694385
Do nabycia
gildia.pl
incal.com.pl
centrumkomiksu.pl
komikslandia.pl
albertus.pl
Sugerowany zapis bibliograficzny recenzji
Kaja, Damian „Gliniarz z Księżyca”. Recenzje. Internetowy dodatek do „Zeszytów Komiksowych”. <http://www.zeszytykomiksowe.org/recenzja_mooncop>. 6 lutego 2017.